UDOSKONALIŁAM TROCHĘ SZABLON!TERAZ MOŻECIE DODAWAĆ KOMENTARZE I PORUSZAĆ SIĘ PO STARSZYCH POSTACH POPRZEZ NAWIGACJE "OLD".

Blog stworzyłam kilka lat temu by dzielić się moją twórczością. Szybko jednak porzuciłam ten pomysł, aby wrócić do niego po dwóch latach. Nie jestem zagorzałą fanką blogowania, ale z chęcią majstruje opowiadania od czasu do czasu. Przyznać się muszę, że najlepiej mi się się pisze wierząc, że mam odbiorców - nawet jeśli to tylko moje wyobrażenie. Tak czy siak - PLEASE ENJOY.

30 days challenge którego się podjęłam polega na wymyślaniu przeze mnie historyjek do fanartów które losuje dla mnie przyjaciółka.


last.fm

30 Days Challenge - DZIEŃ 2 - "Doi&Tamaki"
30 Days Challenge - DZIEŃ 1 - "Tetsu"
Fifth
Forth PT1
Third
Two
One
sierpnia 2010 września 2010 lipca 2012 sierpnia 2012 września 2012 grudnia 2012

OLD | NEW

 

 
30 Days Challenge - DZIEŃ 3 - "Hiroya&Aki"
sobota, 21 lipca 2012 // 17:46
0 Comments This Entry

0 Comments:

Prześlij komentarz

<< Home



Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Każdy delikatny podmuch wiatru, kiedy dotykają mnie promienie słońca przypomina mi się ten dzień. Szum morza… żyje tamtym dniem. Tęsknie za nim.
- Aki! Podejdź do cioci i zapytaj się czy już podawać jedzenie. – mruknęła do mnie babcia.
Właściwie przyszywana babcia i przyszywana ciocia i każda osoba w  tym domu, tak naprawdę nie była ze mną związana, nie więzami krwi. Dbali jednak o mnie, chociaż często słyszałem, że to dzięki niemu. Ku jego czci i jego pamięci dalej opiekują się mną i wychowają mnie jakbym należał do tej rodziny. On, on jednak tak nie mówił. On był moją rodziną, ja to czułem i on to czuł bez słów. Bez zbędnych nazw i słów „jakby”. Tęsknie za nim.
W pokoju zabaw panowało poruszenie. W drzwiach stanęło kilku oficerów. Stanęli w rzędzie i przyglądali się nam dokładnie. Opiekunka  stała w kącie bez słowa. Trzęsła się lekko, miała spuszczone oczy. Dopiero kiedy usłyszała „nie ma go tu”. Uspokoiła się i odprowadziła oficerów do drzwi. Jeden z nich jednak stał, patrząc na mnie. Uśmiechnął się kiedy zobaczył, że go zauważyłem. Również się uśmiechnąłem. Biło od niego ciepło, które nie towarzyszyło żadnemu z tych oficerów, którzy przed chwilą opuścili pokój.
Opiekunka wróciła, pytając się go czy w czymś jeszcze może pomóc. Pamiętam, że znowu zaczęła się delikatnie trząść. Kiwnął głową i szepnął coś do niej. Popatrzyła na mnie i odpowiedziała mu. Kiwnął głową, uśmiechnął się do mnie ponownie i wyszedł. Ona pozostała, wpatrując się we mnie.
Kilka dni później znowu go widziałem. Odpoczywałem po lekcjach w sypialni, kiedy podszedł do mojego łóżka. Usiadł na nim.
- Jestem Hiroya. – powiedział. – Chciałbym Cię bliżej poznać.
Popatrzyłem na niego, nie wiedziałem co mu powiedzieć. Nie wiedziałem wtedy czego ode mnie chce. - Nazywam się Aki. – uśmiechnąłem się do niego.
- Aki… witaj!
- Witam Hiroya-sama!
Pytał się mnie o wiek, o ulubione zajęcie. Kiedy usłyszał, że bardzo lubię puszczać latawce, opowiedział mi o festiwalu latawców i obiecał, że mnie kiedyś na niego zabierze. Mówił też o mieście z którego pochodzi, o tym jak za nim tęskni i nie może doczekać się kiedy skończy się wojna, wtedy będzie mógł tam wrócić.
Przychodził  co dwa dni, przynosił mi prezenty, pierwszym z nim był latawiec. Pewnego dnia powiedział, że wojna dobiega końca, czy chciałbym wrócić do jego domu razem z nim, kiwnąłem głową wtedy zaskoczony i szczęśliwy. Przy kolejnej wizycie zapytał mnie czy chciałbym wrócić z nim jako jego syn, moje serce wtedy łomotało jak szalone. Chciałem mu towarzyszyć i być przy nim cały czas.
Wyruszyliśmy miesiąc później.
W czasie podróży opowiadał mi o swojej rodzinie. Nie miał żony, ani dzieci, nigdy nie spotkał prawdziwej miłości, ale kiedy mnie zobaczył od razu mnie pokochał. Kiedy to powiedział, poczochrał mnie po głowie. Po drodze znaleźliśmy psa, leżał przy rzece, padnięty, wychudzony… Nakarmiliśmy go powoli, schowaliśmy w koce i nosiliśmy na zmianę wymyślając dla niego imię. Nazwaliśmy go Tako. Po tygodniu, szedł wraz z nami, nie opuszczając nas nawet na chwilę. Po kolejnych dwóch dniach stanęliśmy przed długo oczekiwanym, już naszym wspólnym, domem. Otaczała go cisza, a przy otwieraniu drzwi, zaskrzypiały delikatnie. Kurz był wszędzie. Nikt nie dbał o dom, nikt w nim nie mieszkał.
- Nie mogę uwierzyć, że siostra się nim nie zajęła. Wejdź synu. – zwracał się tak do mnie po tygodniu podróży, bardzo to lubił. – Musimy tu wysprzątać, zjeść, a później zbudujemy budę dla Tako. - kiwnąłem głową. – Jutro pójdziemy do Twojej babci. Musisz poznać ją najpierw.
Nie było to niestety najszczęśliwsze spotkanie. Nie była zadowolona, słysząc że jestem jej wnukiem, wyprosiła mnie z pokoju, po czym przez cienkie ściany shōji słuchałem jak przeklina mojego tatę i chce by pozbył się ‘’tego bękarta’’.  Wyszedł zaraz po tym, łapiąc mnie za rękę i opuszczając dom. Krzyki babci było słychać jeszcze kawałek po odejściu. Przytulał mnie mocno kiedy wracaliśmy, mimo że nie mogłem podnieść głowy czułem, że uronił łzy. Słyszałem jego bicie serca i miałem wrażenie, że ono mówi mi „kocham Cię”.
Ja też Cię kocham Tato.
W krótce po tym zdarzeniu wyruszyliśmy na kilkudniowy festiwal latawców. Tako biegał wokół nas. Tata niósł nasz wielki latawiec, który budowaliśmy kilka wieczorów mając nadzieję, że przyniesie nam szczęście.
Nigdy, nie zapomnę tego dnia. Niebo pełne kolorów, tysiące latawców, lekko falujących na wietrze. Otaczające nas rozmowy, śmiechy. Czułem jak zbiera mi się na płacz i kiedy tata pochylił się nade mną z latawcem w ręku, nie wytrzymałem. Uścisnął mnie mocno.
- Teraz czas na nasz latawiec. – podał mi sznurek.
Pobiegłem z całych sił w nogach przed siebie, poczułem jak latawiec uniósł się w powietrzu, przyśpieszyłem. Chciałem poczuć  jak on mnie prowadzi. Tata biegł za mną śmiejąc się głośno i wskazując palcem wszystkim na około nasz latawiec, który lśnił czerwienią, przesiąkało przez niego słońce… Te wszystkie śmiechy, biegający Tako, szumy morza, szczęśliwy tata i szczęśliwy ja.

Na festiwal latawców jeździliśmy co roku, na najcieplejszy z sezonów. Mijały lata, nasze życie było spokojne, lecz tata nie mógł pogodzić się z rodziną. Odwiedzaliśmy ich, nigdy jednak nie pozwalano mi wchodzić do pokoi, co denerwowało mojego tatę na tyle, że załatwiał sprawę z którą przyszedł i od razu wychodził. Mówił mi wtedy, że z nimi łączy go krew, ale najprawdziwszą rodziną mimo tego jestem ja, tłumacząc, że to nie krew mówi o prawdziwym uczuciu, o prawdziwej więzi. Rozumiałem to, gdyż odczuwałem to tak samo. Zaczynałem żyć jak normalny dzieciak. Miałem wielu przyjaciół i z czasem spędzałem z nimi większość czasu. Zakochałem się, ale bez wzajemności. Przesiadywałem wtedy samotnie w ogrodzie, z śpiącym Tako przy nodze.
Aż osiągnąłem 16 lat. Wtedy przyszła jedna z najcięższych zim. Tato rozchorował się ciężko, to był czas kiedy poznałem lepiej rodzinę taty. Wtedy babcia poprosiła bym mówił do niej babcia, i do każdej osoby, która kiedyś była tylko imieniem, teraz stawała się moją rodziną. Wszyscy wiedzieli jak tata mnie kocha. Wciąż o mnie mówił, słyszałem nawet wtedy gdy spałem kilka pokoi od niego. Mówił, że chce żeby wszystko co jego było moje. Powiedział, że umiera.
Tej zimy widziałem go ostatni raz. Pocałował mnie w czoło i podziękował mi za miłość, którą mógł dzięki mnie poczuć, za szczęście i nadzieję. Uścisnął też Tako. Płakał. Nie chciał pokazywać, że jest słaby, ale wiedziałem że głęboko w sobie mówi , że nie chce odchodzić, że to nie jego czas, ale kiedy znużył  go sen, przywitała go śmierć.
Pustka w domu jest najgorsza. Jedyne co mi pomaga to Tako i coroczne wyjazdy na festiwal latawców. Kiedy osiągnę dorosłość wyruszę do mojego sierocińca i pokocham kogoś, bo naprawdę z całego  serca tęsknię za nim.

Etykiety: , , , , ,