30 Days Challenge - DZIEŃ 12 - "Jae&Hyun"
- Spójrz na te płatki
śniegu – Jae wyciągnął rękę przed siebie, kilka małych płatków spadło na jego
rękę i roztopiło się w sekundę. – Jest taki czysty, a jednocześnie taki zimny.
Jae ostatnio zdawał się być inny. Niedługo odchodził do seminarium, miał zostać
pastorem tak jak jego ojciec, jego dziadek… jak mężczyźni w jego rodzinie. To
było nasze pożegnanie. W gardle stała mi gula goryczy, rozpaczy. Nie chciałem
by wyjeżdżał, ale ani on, ani ja nie mogliśmy nic zrobić.
- Boję się, że też tak skończę.
- Co masz na myśli?
- Przysięgnę czystość i stanę się zimnym człowiekiem, nieszczęśliwym.
- Nie mów tak, to nie możliwe, jesteś zawsze uśmiechnięty… i ciepły. – złapałem
jego rękę. – Nie wierzę, że Twoje serce będzie w stanie kiedyś stać się zimne.
Jest pełne zapału.
- Już niedługo… - mruknął. – Stracę Ciebie i moje szczęście zniknie.
- Jae, przestań! Na pewno poznasz w seminarium dobrych ludzi i łatwo znajdziesz
przyjaciela.
Przez chwilę milczał, w końcu westchnął. Odwrócił głowę do mnie i spojrzał mi w
oczy.
- Przyjaciela może, ale nikt nie zastąpi mi Ciebie, bo… bo Cię kocham.
- Ja Ciebie też kocham! – odpowiedziałem z uśmiechem.
- Nie, Hyun. – znowu ciężko westchnął, czułem jak jego ręka staje się
chłodniejsza. – Nie kocham Cię tylko jak przyjaciela, kocham Cię całym sercem,
chciałbym zostać przy Tobie do końca mojego życia, tylko Ciebie mieć w swoich
ramionach…
Popatrzyłem na niego wstrząśnięty.
- Nie mów tak! Jae! Będziesz pastorem, to jest… złe!
Odwrócił swoją głowę i zawiesił ją bezsilnie.
- Wiedziałem , że nie zrozumiesz. Widzisz, ten chłód mnie szybko pochłonie, bo
właściwie nie mógłbym być szczęśliwy nawet gdybym tu został. Ty byś mnie nie
zaakceptował, a pragnę tylko tego.
- Jae… - szepnąłem, nie wiedząc co robić.
Nagle wstał.
- To nasze pożegnanie, powiedziałem Ci wszystko co ukrywałem, myślałem że
poczuje się lżej, że powinienem Ci o tym powiedzieć zanim wyjadę, ale to chyba
był błąd. – zamilkł. – Proszę, zostań moim przyjacielem. Nawet jeśli nie jesteś
w stanie zaakceptować mojej miłości, nie zostawiaj mnie.
Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się, znowu łapiąc jego rękę.
- Usiądź, proszę.
Usiadł, zmarzł już, widziałem jak coraz mocniej drży. Przytuliłem go.
- Powinniśmy iść do mnie, napijemy się herbaty.
Kiwnął głową, a kiedy wstaliśmy znowu złapałem jego rękę i prowadziłem do domu.
Nic nie mówił. Wpatrywał się daleko, próbując nie patrzeć na mnie.
Ściągnęliśmy buty i wbiegliśmy do kuchni pod piecyk, rozgrzewając nasze
zmarznięte ciała. Mama weszła.
- Dobrze, że wróciliście! Zapowiada się śnieżyca. Jae lepiej zadzwoń do swoich
rodziców, że tu jesteś, niech się nie martwią.
Wyszedł, a ja przygotowywałem herbatę.
- Niech zostanie na noc. – powiedziała nagle do mnie. – Nie chcę się o niego
martwić, gdyby miał wracać do domu.
- W porządku. – ucieszyłem się.
Zaniosłem herbatę do swojego pokoju. Widząc Jae wracającego do kuchni,
zawołałem go, zamknąłem za nim drzwi sypialni. Spojrzał na dodatkowo
rozścielone posłanie, a później na mnie.
- Mama chce żebyś został na noc, nie
wiadomo kiedy się ta śnieżyca zacznie, więc bezpieczniej będzie…
Złapał się za głowę.
- Nie mogę. – powiedział nagle i ruszył do drzwi.
Powstrzymałem go przed wyjściem i zatrzasnąłem je z powrotem.
- Co się dzieję?
- Wiesz co pomyślałem kiedy zobaczyłem to posłanie! Pomyślałem, że chcesz bym
został, że będziemy się kochać całą noc… pragnę Cię Hyun i nie wytrzymam… -
szarpnął klamką, lecz znowu go powstrzymałem.
Popatrzył mi w oczy.
- Proszę, nie męcz mnie.
Wtedy zrozumiałem, że niedługo on zniknie z mojego życia. Jeśli go zobaczę miną
lata. Poczułem ogromny smutek. Wziąłem jego rękę z klamki i przeniosłem na moje
biodro.
- Pozwól więc, że Cię pocałuje. – powiedziałem i widząc jak jego oczy
powiększają się w zdumieniu złączyłem nasze usta.
Poczułem jak otacza mnie ciepło, jak owija się wokół nas, powolnym krokiem
kierowaliśmy się na posłanie …
Etykiety: challenge, fanfiction, gay, life, opowiadanie, story, yaoi
30 Days Challenge - DZIEŃ 11 - "Hirokumi&Kiichi"
Tańczyłem w klubie stepowania już ponad trzy lata, ale dopiero
teraz nasza grupa zdecydowała się wziąć udział w krajowym konkursie. Stepowanie
nie jest zbyt popularne tak więc konkurs włączono w coroczny festiwal tańca. W
jednym z trzech dni trwania festiwalu, odbywały się pokazy i konkursy dla grup,
w ten sam dzień odbywał się nasz konkurs, jednak można było występować w nim
indywidualnie. Niezbyt popularny sposób tańczenia, ale dla mnie jest czymś
wyjątkowym.
Festiwal odbywał się w ostatni tydzień kwietnia. Miesiąc
przed nim, mieliśmy treningi cztery razy w tygodniu, codziennie wracałem
wykończony do domu, jednocześnie będąc coraz bardziej pobudzonym na myśl o
zbliżającym się konkursie. Kiedy więc nadszedł dzień wyjazdu, nie mogłem spać,
interesowało mnie tylko stepowanie, nie chciałem marnować ani sekundy, pokażę
im wszystkim na co mnie stać!
Zakwaterowali nas w wielkim hotelu. Na samym wejściu obijały
się o nas tłumy podekscytowanych tancerzy. Teraz rozumiałem, że nie tylko ja
mam taki zapał do tego i nie tylko ja daje z siebie wszystko. Mimo że kolejka
do recepcji ciągła się niemiłosiernie, większość z obecnych osób nic sobie z
tego nie robiła, ćwicząc z zamkniętymi oczami i słuchawkami w uszach. Każdy zdawał
się być skupiony tylko na sobie.
- Wszystko pokręcili! - szedł w naszą stronę wściekły trener.
- Nie wiem jak to się stało, ale połowa z was jest na innym piętrze. Bierzcie
kluczyki i spotykamy się na kolacji o 17, po niej udajcie się prosto do hali
sportowej, plan budynków powinniście mieć w pokojach, resztę omówimy później.
Uważajcie na siebie i nie pakujcie mi się w żadne kłopoty bo od razu odsyłam do
domu! - wrzeszczał.
Nasza grupa liczyła tylko 12 osób. Jako nieliczni przyjechaliśmy małym busem.
Popatrzyłem na numer swojego pokoju 659. Rozglądnąłem się po znajomych, pytając
czy ktoś jeszcze go ma, ale nikt go już nie miał. Zmartwiłem się, jakoś nie
chciałem być sam w pokoju. Wsiedliśmy do windy.
- Nie przejmuj się Hirokumi. - poklepał mnie po plecach Eiji. - Ja będę w
pokoju obok, więc jak będziesz się czuł samotny możesz wpaść w każdej chwili.
- Dzięki! - odpowiedziałem wesoło, kamień spadł mi z serca, jednak ktoś mi
współczuł.
Przekręciłem kluczyk i drzwi automatycznie puściły. Wszedłem do środka,
próbując wciągnąć walizkę przez próg. Nagle jakby sama się wsunęła, popatrzyłem
za siebie i zauważyłem chłopaka.
- Coś Ty tam spakował, okropnie ciężka! - przeczesał swoje ciemno blond włosy.
Był ubrany w zielony garnitur w paski, krawat wisiał na jego szyi zluzowany, a
koszula była swobodnie odpięta.
- Właściwie to nic takiego... - zacząłem zastanawiać się nad jej zawartością.
- Pomóc Ci się rozpakować? - złapał mnie za głowę i poklepując po włosach.
- Nie, dzięki. Jestem Hirokumi. - podałem mu rękę. - Stepuję.
- Kiichi. Stepuję. - odpowiedział jakby nigdy nic.
- Ty też? Znaczy... będziemy walczyć w tym samym konkursie! - otworzyłem
szerzej buzię ze zdziwienia.
- Na to wygląda.
- Jesteś sam? - kiwnął głową. - Niesamowite! Ja jestem z grupą! Musisz być
naprawdę dobry jeśli sam podchodzisz do konkursu.
- Chcesz powiedzieć, że Ty nie jesteś dobry?
Zarumieniłem się, palnąłem głupotę. Odchrząknąłem i zabrałem się do
rozpakowywania. Po chwili usłyszałem cichą muzykę i lekkie tupanie nóg.
Odwróciłem się, Kiichi stepował w skarpetkach. Miał zamknięte oczy, uśmiechał
się i płyną. Jego ruchy tak delikatne i jednocześnie takie energiczne. Sam
zapragnąłem poćwiczyć. Wziąłem jednak kosmetyki do kąpieli i zniknąłem w
łazience.
Ciepła woda była tak przyjemna, że w ogóle nie miałem ochoty
wychodzić. Stałem pod prysznicem bez ruchu, czując jak powoli pot zebrany a
busie, spływa dając mojej skórze odetchnąć. Tą słodką chwilę musiało przerwać
pukanie.
- Hirokumi! Mógłbyś mi wcześniej powiedzieć, że tak długo Ci
zajmuje mycie się! - wrzasnął Kiichi. - Muszę skorzystać z łazienki i to
natychmiast!
Zaśmiałem się pod nosem, owijając w ręcznik.
- Dobrze, ale szybko. - powiedziałem wychodząc.
Kiichi stanął na chwilę jak wryty, patrząc na mnie, by za chwilę wbiec jak
opętany do łazienki. Nie minęła minuta kiedy wychylił się zza drzwi.
- Właściwie... to... mógłbym się do Ciebie dołączyć?
- Co?
- Chodź. - złapał mnie za rękę i pociągnął do prysznica.
Zanim się zorientowałem, jego ciuchy leżały na ziemi, a on wchodził do mnie pod
prysznic. Odsunąłem się lekko.
- To nie łaźnia! - wrzasnąłem. - Dobra, już dobra, daj mi umyć włosy i
wychodzę!
- Ale ja nie chcę żebyś wychodził. - przyciągnął mnie do siebie. - We dwóch nam
będzie przyjemniej i dokładniej się wymyjemy.
- Co Ty bredzisz?!? - wrzasnąłem.
- Nie denerwuj się tak, no odwróć się, wyszoruje Ci plecy.
Przycisnął mnie do jednej ze ścian, nie mogłem się ruszyć. Poczułem gąbkę,
lekko masującą moją łopatkę, powoli zjeżdżając niżej moich pleców, za chwilę
wyżej. Woda była przyjemnie ciepła. Nagle przeszedł mnie dreszcz, poczułem
oddech Kiichiego za moim uchem. Powstrzymałem się przed jęknięciem. Gąbka
powędrowała niżej. Masował moje pośladki. Ja nic nie mówiłem, zacisnąłem
mocniej wargi, podnosząc głowę. Od środka rozdzierało mnie jakieś dziwne
uczucie. Chciałem… chciałem więcej.
Nie wiem jak do tego doszło, że odwróciłem się do niego.
Pocałowałem jego usta, i biorąc gąbkę z jego ręki zacząłem wcierać ją w jego
brzuch, zjeżdżając niżej, zataczając nią kółka. Chciałem żeby to on jęknął.
Musiałem lekko podnieść głowę, by zobaczyć jego twarz. Był wyższy ode mnie, ale
czułem że to ja mam przewagę, że to on mi się poddaje. Jęknął. Znowu go
pocałowałem, z łatwością przesunąłem usta do szyi, do jego piersi. Wessałam się
w jego sutek. Był nabrzmiały, czułem jak całe jego ciało drży pod moimi
pieszczotami. Uśmiechnąłem się. Moje usta powędrowały niżej. On położył swoje
ręce na moich ramionach i nagle uświadomiłem sobie co robię. Pokręciłem głową
jakbym próbował się przebudzić. Szybko wyszedłem spod prysznica, łapiąc
hotelowy szlafrok. Rzuciłem się na łóżko i przykryłem kołdrą. Kiichi usiadł obok.
- Hej, nie musisz się wstydzić.
Nie odpowiedziałem.
- Widzisz to całkiem ludzka rzecz czuć pociąg seksualny i podniecenie…
- Zamknij się! – wrzasnąłem.
Ucichł, ale nie ruszał się. Moja komórka zadzwoniła, więc
podniosłem się i sięgnąłem po nią by odebrać. Jego twarz mignęła mi przed
oczami. Trochę smutny, trochę zmieszany, czekał.
- Tak, już idę, zaspałem… uhm… no pa.
Wstałem, poczułem jego rękę na swojej, nie byłem nawet
zaskoczony.
- Jeśli chcesz to o tym zapomnimy.
Kiwnąłem głową. Ubrałem się i wyszedłem. Nie zapomniałem o tym ani razu przez
cały dzień… i noc.
Wpatrywałem się w jego łóżko.
- Śpisz? – usłyszałem.
Podniosłem się i usiadłem obok niego. Nie miałem pojęcia czego robię to co
robię, ale nasze usta znowu złączyły się w pocałunku.
Etykiety: challenge, fanfiction, gay, life, opowiadanie, story, yaoi
30 Days Challenge - DZIEŃ 10 - "Akinori&Ja"
Akinori poznałem w
pierwszej klasie podstawówki, nie rozmawialiśmy w ogóle, siedział
koło mnie na lekcjach tylko dlatego z taką łatwością go
zapamiętałem... a przynajmniej tak mi się wydawało. Jeszcze
większą moją uwagę przyciągnął kiedy zobaczyłem go na
treningu klubu koszykówki. Trener przydzielił mi ćwiczenia z nim.
Uśmiechnął się do mnie wymawiając moje imię jakbym był jego
przyjacielem.
- Nie miałem pojęcia, że
zapisy wciąż trwają. - powiedziałem do niego w czasie
przerwy.
Zauważyłem jak jego włosy kręcą się pod wpływem
potu, który skapywał z niego powoli.
- Nie trwają już, ale
zapytałem trenera czy mogę dołączyć i okazało się, że i tak
macie mało ludzi, więc z chęcią mnie przyjęto. Cieszę się, że
ćwiczymy razem.
Znowu to uczucie, dlaczego on zachowuje się
jakbyśmy się znali od lat.
- Właśnie! Wracajmy już
do nich.
Kiwnął głową, jeszcze raz przecierając swoje czoło.
Wstawałem już, kiedy poczułem ręcznik na policzku. Popatrzyłem
na niego z ze zmarszczonym czołem.
- Co Ty robisz?
- Nie
wytarłeś się, mam wrażenie że zaraz się rozpuścisz. - zaśmiał
się pod nosem.
Przetarłem więc twarz i ruszyłem szybko na
nasze miejsce na boisku.
Nie grał najgorzej,
najwidoczniej miał styczność z koszykówką, ale nie było też w
nim żadnych szczególnych umiejętności. No ale po to tu jesteśmy,
żeby się nauczyć grać lepiej. Postanowiłem uciszyć moje myśli,
które wciąż krążyły wokół jego osoby. Zaczynałem się męczyć
faktem, że nic o nim nie wiem, a on sprawiał wrażenie jakby
wiedział o mnie wszystko. Nie udało mi się to jednak na długo.
Kiedy wychodziłem z szatni, kierując się do wyjścia, on wybiegł
wołając mnie. Przystanąłem niechętnie. Zapytał gdzie mieszkam,
odpowiedziałem i odetchnąłem z ulgą gdy okazało się, że w
metrze rozstajemy się w dwie przeciwne strony. Musiałem z nim tylko
wytrzymać przez pięć minut, a później będę miał spokój.
Tak
nie było, kiedy bowiem zniknął w metrze z moich oczu, zastygłem w
ruchu patrząc za nim. Chciałem by wrócił i pouśmiechał się do
mnie, opowiadając o książce którą tak bardzo lubi i czyta ją
już czwarty raz. Nie wracał jednak.
Kolejnego dnia siedziałem
wpatrując się w niego jak w obrazek. Patrzyłem na jego pismo i w
myślach wciąż powtarzałem jak to możliwe żeby chłopak tak
ładnie pisał. W czasie lunchu zapytałem go czy lubi rysować albo
malować. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Skąd wiesz?
Wzruszyłem ramionami.
-
Widziałem Twoje pismo i jest naprawdę ładne, za ładne dla
zwykłego chłopaka.
- Też widziałem Twoje i jest niczego sobie.
- uśmiechnął się szeroko jak zawsze.
- Pokażesz mi kiedyś
swoje prace?
- Z chęcią! - ucieszył się, poczułem jakby wraz
z jego słowami ptaki zaćwierkały. - Wiesz, dzisiaj nie mamy
spotkania, może pojedziesz do mnie? Chwile poćwiczymy i pokaże Ci
moje obrazy... jeśli oczywiście masz czas. - uspokoił się
nagle.
Zastanowiłem się, ale właściwie sam miałem ochotę od
razu krzyknąć 'jasne'.
Kiedy siedziałem obok
niego w metrze, nagle poczułem się zażenowany. Nie wiedziałem
gdzie zniknęła moja niechęć do niego, w którym momencie
przestałem się dziwić, że on zachowuje się jak mój przyjaciel,
chociaż rozmawialiśmy dopiero od dwóch dni... teraz byłem w
drodze do jego domu.
Przywitał nas jego pies,
szczekając w wesoły sposób. Jego dom otaczały kwiaty. Ogród
wyglądał jak kwiaciarnia, zresztą po chwili z krzaków róż
wyprostowała się jego mama. Powitałem ją ukłonem, zarumieniła
się i podeszła do nas z uśmiechem, już wiedziałem po kim ma ten
piękny uśmiech.
- Pierwszy raz kogoś przyprowadziłeś! -
zwróciła się najpierw do niego, przedstawił mnie, a ona aż
krzyknęła z zachwytu. - Mój syn dużo mi o Tobie opowiadał,
cieszę się że mogę Cię poznać.
- Idę pokazać mu obrazy, a
później pójdziemy za dom pograć w kosza, dobrze?
- Przygotuje
wam jakieś przekąski.
Otaczało mnie szczęście,
ciepło, szczerość. Jednak wciąż w głowie słyszałem „...
dużo mi o Tobie opowiadał...”. Jak to? Wczoraj?
W jego pokoju w ogóle nie
panował porządek, a spodziewałem się małego pokoiku z rzeczami
poukładanymi w rzędach, kolorami... jednak był zaśmiecony
farbami, pędzlami, książkami, a nawet zdjęciami z gazet. Ciuchy
walały się po podłodze i łóżku. Zebrał je z fotela i poprosił
bym usiadł kiedy on szybko ogarnie rzeczy. Zanim jego mama przyszła
panował już względny porządek. Pod jedną stertą obrazów,
leżała piłka od kosza.
- Maluje głównie
pejzaże, o ten przedstawia widok z mojego okna. - pokazał mi mały
obrazek z szeroko otwartym oknem.
Dech mi zaparło. Wszystko na
nim wyglądało tak prawdziwie, chciałem wyciągnąć rękę za to
okno i poczuć wiatr za nim. Popatrzyłem na okno za mną. Było
pogodniej niż na obrazie, ale to było definitywnie to miejsce.
Inne obrazy były równie
piękne. Jedno przedstawiało boisko do koszykówki.
- Nigdy bym się nie
spodziewał, że lubisz koszykówkę, nie wyglądałeś mi na
sportowy typ.
- Jeśli chcesz ten
obrazek, jest Twój.
Zjedliśmy ciastka z mlekiem i poszliśmy
pograć za jego domem. Kawałek ogrodu był wyłożony kostką, stał
tam pojedynczy kosz, ale zastawione było wszystko stolikiem i
krzesłami. Zrobiliśmy miejsce i zaczęliśmy rozgrzewkę. Po
piętnastu minutach zmieniając je w co nowo wymyślone gry i na
końcu mini mecz. Kiedy próbując rzucać piłka odbiła się od
kosza i z mocą wróciła na mnie, nie zdążyłem zareagować.
Wylądowałem na tyłku, czując ogromny ból. Jęknąłem. Kiedy
jednak otworzyłem oczy, jego brązowe włosy łaskotały mi nos.
Jego usta delikatnie muskały moje... zanim się zastanowiłem
przyciągnąłem go do siebie, zwalając na ziemię, siadając na nim
i całując mocniej. Mój język wyrwał się z tej pieszczoty po
chwili, i ruszył do jego szyi, „obudziłem” się kiedy głośno
westchnął. Popatrzyłem na niego, prostując się i powoli wstałem,
pomagając mu wstać.
- Twoja mama mówiła, że
dużo jej o mnie opowiadałeś. Znamy się od dwóch dni.
Milczał, dotykał swoich
ust.
- Zakochałem się w
Tobie, siedziałem koło Ciebie przez półtorej roku i obserwowałem,
nawet nie wiem kiedy... kiedy to się stało, ale już nie mogłem od
Ciebie odciągnąć wzroku.
Milczeliśmy przez chwilę.
Złapałem go za rękę i pociągnąłem z powrotem do jego domu, do
jego pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi. Chciałem znowu poczuć jego
usta. Już!
Etykiety: challenge, fanfiction, gay, life, opowiadanie, story, yaoi
30 Days Challenge - DZIEŃ 9 - "Życie&Śmierć"
[na tło opowiadania polecam:
http://www.youtube.com/watch?v=WslmVsneLCE]
Zawsze narzekałem na życie. Nigdy nie byłem zadowolony i wydawało mi się, że wszystko co dzieję się, dzieje się na przekór mnie. Moja rodzina wciąż na mnie narzekała, moi przyjaciele odchodzili szybciej niż się pojawiali... jeśli w ogóle mogę nazwać ich przyjaciółmi. No i nigdy się nie zakochałem, ani nie poznałem kogoś kto by mnie pokochał. Nienawidziłem mojego życia, aż do momentu w którym zdecydowałem się zakończyć je i nie męczyć się już więcej.
Szedłem w stronę mostu za miastem. Rzadko kiedy ktoś się tam pojawiał, nie wspominając samochodów. Mieścił się on nad przepaścią, więc nie było szans żebym wyszedł z tego cały. Nie myślałem nad tym jak najlepiej się zabić, ten most jakby sam mnie wołał. Szedłem więc, zajadając ostatnią w moim życiu czekoladę, i wpatrywałem się w krajobrazy na około. Wszystko wydawało się piękniejsze, kiedy myślałem że widzę to ostatni raz. Zapragnąłem być drzewem, który raz walczy, raz pieści się z wiatrem, wychowuje zwierzęta i oczyszcza nam powietrze. Zapragnąłem być ptakiem, który wzbijał się w niebo i frunął przed siebie beztrosko. Zapragnąłem być górą, tak potężną że zabiera dech w piersiach, na którą ludzie wspinają się by znaleźć spokój duszy, by obserwując podziwiać piękno z wysoka, by poczuć się jak ptak, drzewo, wiatr stojąc na jej szczycie... i nagle przepełniła mnie pustka. Byłem pewny, że już przy mnie zostanie, bo czy po śmierci nie ma tylko jej. Pustka...
Kiedy stanąłem na środku mostu, wychyliłem się poza barierkę. Rzeka na dole płynęła spokojnie, szumiała cicho. Co jakiś czas przepływała mała rybka, wyglądająca jak cień. Woda była przejrzysta i błyszczała się odbijając światło słońca. To był piękny dzień.
Pomału wspiąłem się za barierkę i trzymając się lekko pozwalałem mojemu ciału bawić się z grawitacją, raz się odchylając, raz wracając do poziomu. Zaśmiałem się, wcale nie byłem przerażony, byłem gotowy. Wciągnąłem po raz ostatni powietrze, głęboko... żegnaj powietrze, zaśmiałem się.
- Ej Ty! - usłyszałem za sobą.
Nie odwróciłem się, klamka zapadła. Żegnaj życie. Ruszyłem do przodu, gubiąc grunt pod nogami... poczułem szarpnięcie.
- ZGŁUPIAŁEŚ! Trzymaj się mocno!
"CHOLERA" - pomyślałem, wyrywałem się przez chwilę, ale nagle stwierdziłem że to głupi pomysł. Nie tak miałem umierać. Jak idiota. Chwyciłem chłopaka mocniej i wspiąłem się powoli po boku mostu, aż byłem po bezpiecznej stronie mostu. Usiadłem wkurzony, słuchając jak nieznajomy krzyczy na mnie, że postradałem wszystkie rozumy.
- Już skończyłeś?
Kucnął, by spojrzeć mi w twarz.
- Dlaczego?
Wzruszyłem ramionami.
- A dlaczego nie?
Nic nie odpowiedział.
- Jak się nie ma po co żyć, to po co to kontynuować? - powoli wstawałem otrzepując się z kurzu. - Nie ratuj więcej takich jak ja, nie chcemy tego.
Patrzył na mnie niebieskimi jak niebo oczami, z lekko otwartą buzią. Nie odpowiedział mi nic. Odwróciłem się, więc i ruszyłem w stronę domu. Dzisiaj odechciało mi się już dramatyzmu, pustka wróciła.
Złapał mnie nagle za rękę i pociągnął bym się odwrócił. Uderzyłem o niego, złapał mnie w ramiona i przytulił do siebie.
- Życie ma dla Ciebie plan, nie dam Ci odejść. - mruknął. - Dobro jeszcze do Ciebie przyjdzie, poczekaj na nie, nie uciekaj.
Zesztywniałem. Te ramiona dawały mi energię, czułem się jak nigdy dotąd. Ciepło...miłość... czułem ją teraz.
- Kocham Cię i jeśli chcesz być drzewem bądź jak drzewo, jeśli chcesz być ptakiem bądź jak ptak, jeśli chcesz być górą, bądź tą górą... możesz być kim tylko zechcesz. Musisz tylko uwierzyć w siebie, robić co tylko zapragniesz, iść do przodu. Mijaj zło, jakby nie istniało. Łap tylko dobro, nawet jeśli to wydaja się być okruchy, w końcu zbudują coś potężnego. Nie uciekaj. Nie poddawaj się. Kocham Cię.
Nagle jego głos zamienił się w echo. Oddalało się ode mnie... ciepło oddalało się ode mnie. Stałem sam na moście.
Etykiety: challenge, fanfiction, life, opowiadanie, story
30 Days Challenge - DZIEŃ 8 - "Eizo&Isei"
Eizo rzucił na mnie swoje zakrwawione kimono.
- TEGO WŁAŚNIE CHCIAŁEŚ? - krzyknął. - TERAZ MOŻESZ ODEJŚĆ I NIE MUSISZ SIĘ MARTWIĆ WRACANIEM, JA JUŻ NIE BĘDĘ CZEKAŁ!
Nie wiem jakim cudem jeszcze miał siły krzyczeć. Głęboka rana z jego brzucha mocno krwawiła. Upadł na kolana. Podniosłem się natychmiast owijając kimono w okół jego pasa. Chciałem go podnieść, ale uderzył mnie w zranioną rękę, upadł ponownie.
- Nie dotykaj mnie.
- Eizo, wszystko będzie w porządku, zaniosę Cię do szpitala i...
- I co? Zostawisz mnie tam!? Wyznałem Ci miłość, przyjąłeś ją, całowałeś mnie i kochałeś całą noc, a teraz odchodzisz.
- Robię to dla nas, to co dzieje się pomiędzy nami, zabiją nas!
- Nie obchodzi mnie to! Jedyne czego pragnę to być z Tobą, nie mam innego pragnienia, nie mam po co żyć. Cały ten czas żyłem tylko dla Ciebie, a Ty... - jego głos się załamał, z ust wypluł wielką plamę krwi.
Znowu go podniosłem tym razem wytrzymując każde jego uderzenie, które stawały się coraz lżejsze. Tracił siły.
- Isei, proszę nie zostawiaj mnie. - wyszeptał.
Popatrzyłem na jego twarz i dopiero teraz zauważyłem, że płacze. Jego włosy opadły na boki.
- Cicho już. - mruknąłem.
Byłem wściekły, dochodziło do mnie co się stało. Dochodziło do mnie, że to wszystko moja wina.
*
Siedzieliśmy na ławce w parku zajadając chipsy. Był piątek i czekał nas wspaniały weekend. Pogoda dopisywała, a pomysły na jego spędzenie wylewały nam się z głowy jak wodospad.
Wyprostował się podekscytowany.
- Kupmy sake i chodźmy do naszego drewnianego domku! Nie byliśmy tam kilka lat!
- Chcesz pić alkohol? - zdziwiłem się, a on kiwnął głową. - Nigdy nie chciałeś pić alkoholu...
- Ale czuję, że chcę spróbować. Wszyscy wychwalają sake, poza tym dzisiaj mija 10 lat odkąd się znamy i nie byliśmy w tym domku tak długo! Musimy świętować!
- Nie jestem pewny czy się tam zmieścimy. - zaśmiałem się.
Ruszyliśmy jednak to sklepu, a później do domku mieszczącego się w sadzie mojego domu. Zabrałem z pokoju koc i poduszki podekscytowany, że w końcu oboje będziemy pić.
Eizo siedział mocno zgarbiony.
- Chyba tutaj długo nie wysiedzę.
- HAHA! Mówiłem Ci, że możemy się nie zmieścić.
- I co teraz?
- Nic, chodźmy do mnie!
Westchnął niezadowolony.
- Chyba nie mamy wyjścia, szkoda...
- Oj nie martw się tak! Powinniśmy go udostępnić jakimś innym dzieciakom! Widziałem jak syn sąsiada tu co jakiś czas patrzy, na pewno z chęcią by zamienił go w swoją kryjówkę!
- Świetny pomysł! Szkoda żeby się zmarnował!
Włączyłem kanał muzyczny w telewizji, przytargałem zestaw do sake i miski z przekąskami. Zaczęliśmy wspominać i śmiać się wniebogłosy. Eizo był zawsze tym cichym i nieśmiałym, a ja tym odważnym i pewnym siebie, ale kiedy byliśmy razem wydawało się, że jesteśmy tacy sami. Rozumieliśmy się doskonale.
- Gorąco mi. - mruknął nagle, ściągając z siebie koszulkę.
- Już? - zaśmiałem się. - To dopiero druga czarka!
- Czego się spodziewałeś po kimś kto nigdy nie pił!!!
- Sam nie wiem, haha, ale to zabawne widząc Cię takiego... czerwonego?
- Nie śmiej się ze mnie!
Był uroczy. Co chwila dolewał sobie sake, nie kończąc czarki, myśląc, że małe łyki pomogą mu zachować trzeźwość chociażby minimalną. Usiadłem bliżej niego i wzniosłem toast za naszą przyjaźń, prosząc by wypił za to tym razem całą. Kiedy odłożyliśmy puste czarki, twarz Eizo pojawiła się zaraz przed moją.
- Isei...
- Huh?
- Isei, nigdy Ci tego nie mówiłem, ale...
- Co się stało? - zapytałem zdezorientowany.
W tym momencie usta Eizo spoczęły na moich, poczułem ich delikatne ciepło.
- Kocham Cię Isei...
Jego głos topił się w powietrzu. Byłem zaskoczony, lecz czułem że pragnę więcej. Chciałem usłyszeć więcej i poczuć więcej. Poczułem jak zbliża do mojej ręki swoją, spletliśmy dłonie. Eiza znowu pochylił się by mnie pocałować, siadając na kolanach. Tym razem nie przerywał, całował mnie bez ustanku sprawiając, że zapomniałem jak mam na imię. Jego ręce objęły mnie mocno, odwzajemniłem to. Wtuleni do siebie przenieśliśmy usta na inne części naszych ciał, pomału zdejmując ubrania. Poddaliśmy się rozkoszy, pieszcząc się nawzajem. Nigdy nie było mi tak dobrze i nigdy nie byłem szczęśliwszy mając go przy sobie. Zrozumiałem, że jego uczucia, które zdecydował się mi wyjawić, chociaż po pijaku, ja także skrywałem. Teraz ich wybuch... był idealny.
Eiza jęczał głośno kiedy w niego wchodziłem, mocno ściskał moje dłonie swoimi, czasami przenosząc je na moje plecy, wbijając mi palce, odchylając głowę do tyłu i mówiąc jak mu dobrze. Czułem jak krople potu spadają z mojego czoła na jego brzuch. Chciałem ponownie poczęstować się jego ustami, więc pochyliłem się do niego. Przyjął mnie zadowolony i obdarował słodyczą, po chwili dając mi znak, że dochodzi.
Było cudownie...
Następnego dnia kiedy otworzyłem oczy, nie obudziłem się normalnie, nie byłem wyspany. Wiedziałem tylko, że przytulam do siebie nagiego Eize, a w drzwiach stała moja matka, z miną tak przerażoną i spanikowaną, że nawet gdy wybiegła widziałem ją wciąż przed sobą. Nie przemyśleliśmy tego z Eizą, teraz miały się zacząć prawdziwe problemy...
Eiza stał z nożem w ręku. Deszcz lał jak z cebra. Położyłem walizkę na ziemi, chcąc się do niego zbliżyć, by go uspokoić. Jednak mój jeden krok, sprawił że nóż wylądował w nim.
- Prosiłem Cię byś nie podchodził, jesteś zwykłym zdrajcą, zostawiasz mnie!
- Eiza, dobrze wiesz co nas czeka jeśli będziemy to kontynuować, lepiej dla nas jeśli się rozstaniemy.
- I nie obchodzi Cię, że Cię kocham, że zrobię dla Ciebie wszystko...
Podszedłem do niego.
- Eiza, ja Ciebie też kocham, gdybyś wiedział jak bardzo, zrozumiałbyś...
- Zrozumiałbym...ekmmm... - kaszlnął, krew pojawiła się na jego wargach. - Nie chce rozumieć niczego co ma związek z Twoim odejściem. Mógłbyś tak postąpić tylko za naszą wcześniejszą zmową,a tak mnie zostawić... jesteś bez serca.
- EIZA! - krzyknąłem, nie mogąc go słuchać.
Eizo rzucił na mnie swoje zakrwawione kimono.
- TEGO WŁAŚNIE CHCIAŁEŚ? - krzyknął. - TERAZ MOŻESZ ODEJŚĆ I NIE MUSISZ SIĘ MARTWIĆ WRACANIEM, JA JUŻ NIE BĘDĘ CZEKAŁ!
Etykiety: challenge, fanfiction, gay, life, opowiadanie, story, yaoi