UDOSKONALIŁAM TROCHĘ SZABLON!TERAZ MOŻECIE DODAWAĆ KOMENTARZE I PORUSZAĆ SIĘ PO STARSZYCH POSTACH POPRZEZ NAWIGACJE "OLD".

Blog stworzyłam kilka lat temu by dzielić się moją twórczością. Szybko jednak porzuciłam ten pomysł, aby wrócić do niego po dwóch latach. Nie jestem zagorzałą fanką blogowania, ale z chęcią majstruje opowiadania od czasu do czasu. Przyznać się muszę, że najlepiej mi się się pisze wierząc, że mam odbiorców - nawet jeśli to tylko moje wyobrażenie. Tak czy siak - PLEASE ENJOY.

30 days challenge którego się podjęłam polega na wymyślaniu przeze mnie historyjek do fanartów które losuje dla mnie przyjaciółka.


last.fm

30 Days Challenge - DZIEŃ 18 - "Ja, Kagami&Aomine"...
30 Days Challenge - DZIEŃ 17 - "Ja&Ja"
30 Days Challenge - DZIEŃ 16 - "Aomine&Kise"
30 Days Challenge - DZIEŃ 15 - "Daniel&Riki"
30 Days Challenge - DZIEŃ 14 - "Ja&Michał"
30 Days Challenge - DZIEŃ 13 - "Ja&Kobo"
30 Days Challenge - DZIEŃ 12 - "Jae&Hyun"
30 Days Challenge - DZIEŃ 11 - "Hirokumi&Kiichi"
30 Days Challenge - DZIEŃ 10 - "Akinori&Ja"
30 Days Challenge - DZIEŃ 9 - "Życie&Śmierć"
sierpnia 2010 września 2010 lipca 2012 sierpnia 2012 września 2012 grudnia 2012

OLD | NEW

 

 
30 Days Challenge - DZIEŃ 7 - "Rin"
piątek, 27 lipca 2012 // 10:24
0 Comments This Entry


On nigdy nic nie mówił, a ja tylko na niego patrzyłem...

Kolejny raz kiedy zostaliśmy zamknięci w kozie. Nie miałem pojęcia co Rin tutaj robi, przecież był najspokojniejszym chłopakiem z całej szkoły. Pewnie zresztą nikt nie wiedział, że on zostaje w kozie, zawsze byliśmy tam tylko we dwóch. Na początku zostawał z nami nauczyciel od matematyki, ale widząc że nie robimy tam nic oprócz siedzenia cicho, spania lub słuchania muzyki, wychodził coraz częściej, aż w końcu przychodził tylko żeby otworzyć i zamknąć za sobą klasę. Kiedyś wychodząc stanął przed drzwiami i odwrócił się patrząc na nas. Skierowaliśmy na niego wzrok.
- Powiedzcie mi dlaczego nigdy nie uciekliście mimo że zostawiam was tu samych i zostawiam otwarte drzwi.
Przez chwilę panowała cisza, odwróciłem wzrok, wiedziałem że tak samo zrobił Rin. W końcu jednak się odezwał.
- Uciekanie nie ma największego sensu i tak spędzamy tu tylko godzinę, a gdybyśmy uciekli mielibyśmy tylko więcej problemów.
- Hmm... - nauczyciel wzruszył ramionami jakby wiedział, że problemu by nie było.
Dał nam znać, że wcale tam nie musimy siedzieć, ale ani ja, ani Rin nie ruszyliśmy się ze swojej ławki. Jednocześnie wyczułem, że mimo spuszczonej głowy Rin zwrócił swój wzrok na mnie. Oparłem głowę o rękę i czekałem na jego odzew również kierując swoje oczy na jego twarz. Nie powiedział słowa, jak zawsze. 
Postanowiłem go trochę sprowokować, przysunąłem się z krzesłem do niego jak najbliżej, następnie przysunąwszy się tak aby dotykać swoją nogą jego. Podskoczył zaskoczony, wydając z siebie ciche 'oh'. Chciałem się zaśmiać, ale nie chcąc spłoszyć go jeszcze bardziej czekałem. On uspokoił się po chwili i usiadł tak samo jak siedział. Nie oddalił się jednak ani centymetra. Czułem go przy sobie. Czekałem, ale wciąż nic się nie działo.
- Rin... - zacząłem.
Tak samo zaskoczony delikatnie podskoczył i popatrzył na mnie.
- Powiedz mi dlaczego tutaj jesteś, nigdy nie pomyślałbym, że Ty możesz się znaleźć w takim miejscu.
Nic nie odpowiedział, jego usta rozchyliły się by coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął je i odwrócił wzrok.
- Rin! - dotknąłem jego ramienia. - Możesz mi powiedzieć, nie...
Dokończenie zdania nie było możliwe. Rin przybliżył się kładąc jedną rękę za mną na krześle i pochylił się nade mną tak blisko, że aż się zaczerwieniłem. Nic dalej nie mówił, ale już było za późno żeby mógł się wycofać. Złapałem go w pasie i pocałowałem. Kiedy skończyłem jego oddech był szybki, a oczy wciąż zamknięte.
- To jest jedyny powód dla którego tutaj się znajduję. - odpowiedział nagle, powoli otwierając oczy.
Przyciągnąłem go znowu do siebie i znowu pocałowałem, tym razem wplątując ręce w jego długie włosy. Poczułem jak mnie obejmuje, dreszcze przeszył moje plecy.
- No i teraz wszystko jasne. - nagle usłyszeliśmy głos nauczyciela.
Zesztywnieliśmy, nie słyszałem otwierania drzwi, właściwie nie słyszałem nic oprócz własnego bicia serca i oddechu Rin'a.
- Przynajmniej robicie to w bezpiecznym miejscu. - zaśmiał się cicho. - Nikt was tu nie zaczepi. - mrugnął do nas. - Dobra, dam wam jeszcze 10 minut kozy i na dzisiaj wam starczy, co?
Kiedy wyszedł Rin patrzył na mnie wciąż w szoku. Po chwili jednak oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Etykiety: , , , , , ,


30 Days Challenge - DZIEŃ 6 - "Shizuo&Izaya"

- Dzisiaj jest wasz dzień próbny, więc dajcie z siebie wszystko. - powiedział szef kuchni do dwóch nowych lokai.
Izaya podniósł jeden z kącików swoich ust.
- Nie ma sprawy! - powiedział żywo Shizuo. - Przy Izayi wygrywanie jest łatwe.
Wymienili ze sobą wzrok. Szef kuchni przez chwilę poczuł jak latają noże w powietrzu.
- Tu nie chodzi o wygranie, tylko pokazanie swoich umiejętności, nie zatraćcie się w ...
Nie  skończył, widząc tylko Izaye machającego do niego spod drzwi, Shizuo już nie było w kuchni.

Impreza odbywała się w wielkim salonie, udekorowanym na czasy wiktoriańskie. Wszyscy przebrani w suknie balowe i smokingi, chodzili od stolika do stolika by pograć w różne gry towarzyskie, lub by poflirtować. Shizuo i Izuya, byli podzieleni na dwie grupy, a pod sobą mieli jeszcze 3 zwykłych kelnerów. Sami zajmowali się gospodarzami, reszta pilnowała gości. Shizuo i Izaya wciąż wymieniali wściekły wzrok. Jeden gonił drugiego, to z propozycją czegoś do picia, dolewki, słodyczy... nie widząc, że gospodyni zaczyna się mocno denerwować. Nie zauważyli nawet gdy zniknęła z pokoju, gdyż byli zajęci obsługą syna gospodarza, który dla zabawy wybrzydzał im wszystko i zmuszał do biegania w tę i z powrotem.
- IZAYA! - usłyszał nagle krzyk, kiedy kroił kolejny kawałek tortu dla panicza.
Odwrócił się do szefa kuchni i zamarł widząc gospodynie.
- T..tak?
- Uprzedzałem was, że to nie jest wyścig szczurów.
W tym momencie wszedł Shizuo i równie nie zauważając niczego podszedł do kolejnego tortu mówiąc:
- Panicz już nie chce orzechowego, woli waniliowy... - prychnął.
Izaya walnął go lekko w ramię.
- UWAŻAJ! Wybrudziłbym się... - wyprostował się i zamilkł. - Madame czy czegoś sobie pani życzy?
Fuknęła.
- Mam tego dość. Nie wiem co wy wyprawiacie, ale kończycie obsługiwanie, impreza i tak dobiega końca, wszystkim się zajmą zwykli kelnerzy, wam podziękuje.
Shizuo poczuł zdenerwowanie, zanim gospodyni wyszła z kuchni rzucił w nią kawałkiem tortu, który pokroił dla panicza. Izaya zaśmiał się głośno, kładąc ręce na biodrach.
- Wciąż zachowujesz się jak dziecko. - powiedział.
- Zamknij się, zawsze muszę trafiać do tego samego miejsca co Ty!
- Uważasz, że to przypadek? - z twarzy Izayi nie znikał uśmiech.
- O TY CHOLERO! - złapał go za kołnierz. - Śledzisz mnie?
Znowu nie patrząc na nic rozpoczęli kłótnie. Zamilkli kiedy po głowie Shizuo zaczęło cieknąć jajko. Puścił śmiejącego się Izaye i odwrócił patrząc na wściekłą gospodynie. Przetarł czoło.
- Wynoście mi się stąd! - krzyknęła.
Shizuo podniósł krzesło stojące obok niego i rzucił je na stolik z surówkami, kolejne, w szafkę ze sztućcami. Po całym domu rozległ się ogromny huk. Do kuchni wbiegł gospodarz, aby po chwili wybiec wraz z żoną i szefem kuchni. Kiedy Shizuo skończył demolować kuchnię, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego. Izaya podszedł i szybkim ruchem poczęstował się wyciągając kolejnego papierosa i odpalając go papierosem Shizuo.
- Chyba nic tu po nas. - zaśmiał się i ruszył do tylnego wyjścia, po drodze kopiąc rozpadające się przedmioty.
Podszedł do swojego auta, zgasił papierosa i otworzył drzwi, odwracając się do Shizuo.
- Wsiadaj.
Shizuo zgasił papierosa i podszedł do Izayi przyciskając go do auta.
- Dzisiaj jedziemy do mnie. - powiedział wbijając się w jego usta. - Mam ochotę na deser.

Etykiety: , , , , , ,


30 Days Challenge - DZIEŃ 5 - "Jun&Yuki"

Jun wracał wykończony z pracy. Dzisiaj szef doprowadził go do szwedzkiej pasji. "Co on sobie myśli, żeby ładować mu naraz trzy projekty i jeszcze marudzić, że za wolno mi one idą. TRZY NA RAZ! Zaczynam drugi i już nie pamiętam co miałem skończyć w pierwszym. Chwile mi zajęło zorganizowanie siebie by móc ogarnąć to wszystko na raz, a on się tylko ciągle czepia. Kiedyś mu tak przywalę..." - zrzędził sam do siebie.
Stanął przed swoim samochodem, położył torbę na masce i szukał kluczyków, z tego wszystkiego zapomniał przygotować je wcześniej. Mruknął niezadowolony.
Usłyszał jakiś świst za sobą. Na parkingu stało jeszcze kilka aut, ale nikogo nie zauważył. Wzruszył  ramionami i kontynuował poszukiwania.
- No w końcu was mam!- podrzucił do góry kluczyki zadowolony z siebie.
Nie spadły jednak z powrotem, popatrzył do góry i zobaczył czyjąś rękę, a po chwili poczuł jak kajdanki zamykają się na jego nadgarstku, ktoś szarpną go mocno za drugą rękę i po chwili był całkowicie skrępowany.
- Co do cholery... - odwrócił się.
Zobaczył nowego chłopaka od ochrony i przeklną pod nosem.
- Słuchaj Yuki, wiem że jesteś nowy, ale przecież mnie znasz! Poznaliśmy się na imprezie firmowej, nie pamiętasz? - powiedział czując jak czerwieni się na twarzy.
- Jasne, że pamiętam. - powiedział, zapalając papierosa. - Nie byłem wtedy tak pijany jak Ty, Jun. Zostawiłeś na mnie nieładną bliznę, kiedy popchnąłeś mnie na ścianę, a właściwie na pisuar. - dotknął swojego czoła wzdychając. - To wcale nie było potrzebne, ale przyszedłem się odwdzięczyć.
- Yuki... przepraszałem Cię za tamto, nie wiem co mnie opętało.
- Zamknij się.
Yuki uderzył go w brzuch. Jun powoli, ślizgając się po aucie, usiadł na ziemi. W kolejnej sekundzie poczuł pchnięcie na ziemię. Yuki położył na klatce Jun'a nogę i wyciągnął broń. Jun wytrzeszczył oczy w przerażeniu.
- Yuki! Uspokój się, gdybym wiedział, że dalej masz do mnie o to żal to bym...
- To byś co? Nie uważasz, że co się stało nie da się już odwrócić i żadne słowa tego nie zmienią.
- Nie musisz tego robić, rozwiążemy to inaczej...
- Też tak myślę. - odpowiedział z uśmiechem, wyrzucając resztkę papierosa za siebie.
Przykucnął obok Jun'a i dotknął pistoletem jego policzka.
- Właściwie to nie mogę zapomnieć tej imprezy, nawet śni mi się po nocach. - zsunął broń po jego szyi, odsunął kawałek rozpiętej koszuli. - Zastanawiałem się ile pamiętasz z tej nocy, czy też o tym myślisz, czy myślisz o mnie...
- Yuki, pamiętam wszystko, ja...
- Nie przerywaj mi. Dłużej już nie wytrzymam tego jak mnie ignorujesz w firmie. Przechodzisz obok, mówiąc "dzień dobry" jakby nigdy nic, nawet na mnie nie spojrzysz. Od tamtego momentu się nie odezwałeś, poczułem się... wykorzystany. - zaśmiał się. - Ale teraz to się zmieni.
Schował broń i oblizał swoje usta, powoli odpinając koszulę Jun'a.
- Yuki! Jesteśmy na parkingu! Tutaj są kamery!
- Nie martw się o to, zapomniałeś już? Jestem z ochrony.
- Ale ktoś może wychodzić z pracy i...
- ZAMKNIJ SIĘ JUŻ! - wrzasnął nagle. - Chciałem to zrobić delikatnie, ale nie mam wyjścia.
Pociągnął mocno brzegi koszulki Jun'a, odpruwając przy tym guziki. Przeciągnął językiem wzdłuż jego piersi. Zaśmiał się czując jak szybko twardnieją mu sutki. Dotknął jego krocza.
- Widzę, że naprawdę tęskniłeś. - zaśmiał się. - Jun mogłeś mi wcześniej dać znać, czekałem. Mogliśmy to lepiej rozegrać.
Jun nie odpowiedział. Zagryzał wargi, by nie krzyknąć "więcej". Dawno o tym marzył. Od imprezy firmowej nie mógł przestać myśleć o Yuki'm. Widział jego gęsią skórkę na plecach kiedy wchodził w niego, pamiętał miękkość jego penisa w swoich rękach i smak jego spermy. Nawet zapach jego włosów, który otaczał go teraz, kiedy Yuki pieścił mu sutki. Tym razem jednak to Yuki rządził, był bardziej brutalny niż Jun mógł sobie kiedykolwiek wyobrazić. Rozpinał mu spodnie, by po chwili zanurzyć jego penisa w swoich ustach. Jun jęknął czując ciepło otaczające jego męskość. Zacisnął pięści, ale po chwili chwycił Yukiego za włosy strącając jego czapkę ochroniarza. Popatrzył na niego, Yuki obserwował go nie przerywając pieszczoty. Jun nie spodziewał się tego co miało nastąpić dalej. Yuki zaczął rozpinać swoje spodnie, ściągając je szybko, aby po chwili powoli siadać na męskość Jun'a. Jun poczuł jak przeszywa go spazm rozkoszy, wygiął się kiedy zanurzył się cały w Yukim. Yuki przytrzymał się kolan Jun'a i powoli rozpoczął delikatnie podnosić się i opadać. Ich głośne oddechy i jęki wypełniały podziemia. Całkowicie oddali się tej chwili nie myśląc o niczym innym. Jun nagle szepnął:
- Rozepnij mnie, chcę Cię dotykać.
Yuki nic nie odpowiedział, sprawnie pochylając się nad nim, odpiął kajdanki. Jun złapał go zanim Yuki zdążył wrócić do swojej pozycji, i przyciągnął do siebie, liżąc jego usta. Yuki złączył ich języki, rozpoczynając ponownie ruch bioder. Nie przestawali się całować. Ich ciała drżały coraz intensywnej. Jun zacisnął mocniej ramię Yukiego, dając mu znać, że już dochodzi. Yuki przyśpieszył, Jun delikatnie próbował usiąść, przyciągnął Yukiego do siebie, opierając swoją głowę o jego ramię, całując je. Yuki jęknął przeciągle, "dochodzę". Jun był już gotowy, rozluźnił mięśnie i poczuł jak nagle wybucha w nim jeden z wcześniejszych spazmów, sprawiając że wszystko na około zamieniło się w jedną plamę.
Yuki pocałował Juna i wstał zaciągając spodnie na siebie i powoli odchodząc. Jun wstał szybko i złapał go za rękę.
- O której kończysz?
Yuki popatrzył w oczy Juna i uśmiechnął się szeroko.

Etykiety: , , , , ,


30 Days Challenge - DZIEŃ 4 - "Ludwig&Gilbert"
niedziela, 22 lipca 2012 // 18:01
0 Comments This Entry



Zapadła zima kiedy Ludwig wrócił do domu ze służby. Szedł ulicą spokojnie, rozglądając się po swoim miasteczku,  zauważając każdy szczegół który się zmienił. Wokół nie było nikogo, był wieczór i było mroźnie, ale nie spodziewał się aż takiej pustki. Przyśpieszył kroku nagle pragnąc jak najszybciej znaleźć się w swoim domu. Nagle poczuł coś zakrywającego mu uszy, obruszył się, ale kiedy złapał to ‘coś’ dotknął miękkiego materiału. Poparzył przed siebie.
- Gilbert! – wykrzyknął radośnie na widok swojego przyjaciela z dzieciństwa.
- Witaj z powrotem Ludwig!
Ludwig poczuł, w końcu od kilku lat już prawie zapomniane mu ciepło. Przyciągnął do siebie przyjaciela i uścisnął go mocno.
- Teraz wiem jak bardzo tęskniłem do domu!
- Też się cieszę, że Cię widzę, ale zaraz mnie udusisz!
Puścił go powoli i znowu popatrzył na jego twarz, uśmiechając się szeroko.
- Zapraszam Cię do siebie! Napijemy się za dawne czasy!
- Jasne! Z chęcią. Stary naprawdę Cię długo nie widziałem! – objął Ludwiga ramieniem.
- TY! Ale najpierw muszę kupić jakiś trunek i jedzenie, przecież nie byłem w domu już 5 lat!
Gilbert zaśmiał się i poklepał przyjaciela po plecach, opowiadając mu o nowo otwartych sklepach znajdujących się w pobliżu. Był znany wszędzie, gdzie się nie pojawili ludzie witali go z uśmiechem i witali wesoło Ludwiga, nie ważne czy go znali czy nie, skoro był znajomym Gilberta to na pewno dobry chłopak, no i po służbie! Przez te wszystkie powitania i pytania powitalne zakupy trwały ponad godzinę. Kiedy w końcu skierowali się do domu, Ludwig przyśpieszył kroku, chciał w końcu usiąść, był wyczerpany. Wchodząc do domu nagle usiadł i głośno stęknął.
- Co jest? – Gilbert uklęknął przy nim.
- Czy Ty to widzisz!?! Ile kurzu, boże, jak ja to uporządkuje, nie mam już siły, chce mi się spać, a mieliśmy zjeść i się napić, a tu taki burdel…
- Nie przejmuj się! – Gilbert uśmiechnął się jak zawsze. – Zaraz przygotuje jakieś posłanie, prześpisz się, a ja za ten czas ogarnę ile się da.
- Nie, nie mogę Cię o to prosić.
- Daj spokój! Dopiero wróciłeś! A ja siedziałem dzisiaj cały dzień w domu, nie robiąc nic tylko czekając na Twój powrót! Chcę Ci wynagrodzić trudy po służbie, hehe! Poczekaj tu!
Zanim Ludwig zdążył coś powiedzieć, Gilbert zniknął już za bramką. Wrócił bardzo szybko, niosąc ze sobą wielkie reklamówki. Ludwig nie ruszył się z miejsca, nie zamknął nawet za sobą drzwi, po prostu nie miał siły.
Gilbert odsunął go od drzwi, zamknął je. Wbiegł do domu, udając się prosto do kuchni po wodę, wrzucił do niej kostkę do czyszczenia, która zaraz zaczęła syczeć, po czym zabrał się za mycie półek w salonie, a następnie podłogi. Śpieszył się jak mógł. W końcu salon był gotowy do użytku, przynajmniej w miarę możliwości na tą chwilę. Wyciągnął z reklamówki zwiniętą matę i prześcieradło, po chwili lekkie posłanie czekało na Ludwiga. Gilbert pomógł mu wstać i położył go lekko. Ludwig nawet nie otworzył oczu, oddychał cicho, zdawało się że kiedy tylko się położył od razu zasnął. Gilbert odgarnął włosy z jego czoła po czym delikatnie je pocałował.
- Odpoczywaj sobie, a ja zapalę w piecu i coś nam upichcę. – zaśmiał się do siebie i ruszył do kuchni.
Ludwig nie wiedział która jest godzina, ile spał i czy jest dzień czy noc. Zobaczył obok siebie śpiącego Gilberta. Leżał na jego ramieniu, zwinięty, nieprzykryty niczym, mając na sobie fartuch kuchenny w kaczki. W domu czuło się delikatne ciepło, a w powietrzu unosił się zapach jedzenia. Ludwig odwrócił się twarzą do Gilberta, ale ten lekki ruch wystarczył by obudzić przyjaciela, który od razu usiadł.
- Wstałeś już! Na pewno jesteś głodny. Odgrzeje Ci zupę!
Pobiegł do kuchni, znowu zostawiając Ludwiga bez możliwości powiedzenia słowa. Siedział tak rozglądając się po swoim domu i zastanawiał się dlaczego to wszystko wydaję się takie obce. Panował tu już porządek, wszystko nabrało kolorów i powoli z każdą kolejną sekundą Ludwig zaczynał sobie przypominać otaczające go rzeczy.
Gilbert wrócił z zupą, po czym znowu znikł w kuchni.
- Nie jesz ze mną?
- Zupę już jadłem, przepraszam. – krzyknął z kuchni. – Ale drugie zjemy razem. Otworzyć wino?
- Otwórz!
Zjedli obiad, a wtedy Ludwig złapał się za brzuch zadowolony, dawno już tak dobrze nie jadł. Sączyli wino opowiadając sobie o najważniejszych wydarzeniach w ciągu ostatnich pięciu lat. Skończyli jedno, zaczęli drugie wino, a języki powoli rozwiązywały się na odważniejsze tematy.
- Nie znalazłeś sobie w ciągu tych 5 lat żadnej dziewczyny? – zapytał Ludwig.
Gilbert speszony pokręcił głową, a może nie był speszony, tylko wino go rozgrzewało. W domu też robił się coraz cieplej, siedzieli już w koszulkach.
- Nie mogę uwierzyć! Taki przystojniak z Ciebie i taki popularny! Spodziewałbym się raczej, że masz pięć dziewczyn!
- Nie… wszystkie które poznałem, nie były interesujące.
- A więc wymagania, co? U nas na służbie nie można marudzić. – zaśmiał się Ludwig.
- Miałeś więc jakąś?
- A miałem, nawet kilka, ale to nie były dziewczyny, bardziej kochanki. Nie było czasu na związki.
Gilbert uciekał wzrokiem. Ludwig to zauważył.
- Coś nie tak? Nie chcesz o tym rozmawiać?
- Nie, nie o to chodzi… otworzymy kolejną butelkę?
- Szybko nam idzie, co nie? – zaśmiał się biorąc do ręki trzecią butelkę. – Dobrze, że kupiłem więcej, wprawdzie na kolejną okazję, ale nie będę nam żałował. Szczególnie, że odwaliłeś dla mnie kawał roboty w domu!
- E tam, to nic! Byłeś zmęczony.
- A na Ciebie jak zawsze można liczyć! – podszedł do Gilberta i usiadł obok niego, nalewając mu kolejny kieliszek. – Wznieśmy toast! Za naszą przyjaźń! Oby nigdy się nie skończyła!
Gilbert kiwnął głową i zadowolony wypił od razu cały kieliszek. Ludwig widząc to postąpił tak samo.
- To był porządny toast! – zaśmiał się, a po chwili czknął.
Oboje poczuli jak wino rozlewa się po całym ciele, od środka czują ciepło, a głowa powoli traci panowanie nad wszystkimi zmysłami. Ciało rozluźniło się, a na ich buziach pojawił się bezgraniczny spokój i szczęście. Obudziły się w nich wspomnienia. Oboje przypominali sobie jak razem się bawili, jak w liceum jeździli na wycieczki po pobliskich wioskach, jak kradli sąsiadce jabłka, które były najlepsze na całym świecie, jak oboje czytali pod lasem książki, albo pili tam zanim byli pełnoletni. Co chwile wybuchając śmiechem, siedząc ramię w ramię, obejmując się nawzajem ramieniem… nagle Ludwig się zachwiał i upadł do tyłu. Gilbert złapał go w ostatniej chwili, zawiśli nad podłogą. Ludwig zaśmiał się dziękując za ratunek, ale Gilbert się nie śmiał. Jego policzki były mocno czerwone, a oczy lśniły się jakby pokrywała je warstwa szkła. Ludwig czekał aż w końcu pomoże się mu wyprostować i tak się w końcu stało, ale zaraz po tym poczuł jego rękę na swojej, a po chwili jego usta na swoich. Odwzajemnił pocałunek, nie wiedząc dlaczego. Gilbert całował go w szalonym tempie, zbliżył się delikatnie, kładąc swoje ręce na jego biodrach. Ludwig wykonał kolejny ruch zbliżając się jeszcze bardziej i przytulając go w pasie. Spletli ze sobą nogi.
- Ludwig… - cichy szept wypełnił ucho Ludwiga, rozbudzając w nim pożądanie.
Wstał, wyciągając do Gilberta rękę, po czym poprowadził go na posłanie. Uklękli przed sobą. Ludwig złapał koszulkę Gilberta i pomógł mu ją ściągnąć. Pocałował go w usta, w szyję, polizał jego sutka. Po chwili wpadając w ten sam szał, który opanował na początku Gilberta. Całowali się, rozbierając.

Ludwig obudził się, widząc Gilberta w tej samej pozycji co wczoraj, tym razem przykrytego i nagiego. Odwrócił się do niego mocno do siebie przytulając.
- Jestem lepszy od tych kochanek? – usłyszał nagle.
Chciał popatrzeć na twarz Gilberta, ale ten schował ją, nie chcąc podnieść. Był zawstydzony, ale chciał to wiedzieć.
- Nie można Cię nawet porównać do nich.
- Dlatego, że jestem chłopakiem?
- Nie, dlatego że Ciebie kocham.
Wtedy podniósł głowę, uśmiechając się szeroko. Ludwig pocałował go.
- A czy ja jestem powodem dla którego wszystkie dziewczyny były nieinteresujące?
Gilbert szybko schował się z powrotem.
- Hey, hey! Odpowiedz mi!
Gilbert pociągnął za sobą kołdrę i śmiejąc się głośno pobiegł do kuchni. Ludwig wstał i całkowicie zapominając o tym, że jest nagi pobiegł za Gilbertem.
- No powiedz!

Etykiety: , , , , , ,


30 Days Challenge - DZIEŃ 3 - "Hiroya&Aki"
sobota, 21 lipca 2012 // 17:46
0 Comments This Entry



Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Każdy delikatny podmuch wiatru, kiedy dotykają mnie promienie słońca przypomina mi się ten dzień. Szum morza… żyje tamtym dniem. Tęsknie za nim.
- Aki! Podejdź do cioci i zapytaj się czy już podawać jedzenie. – mruknęła do mnie babcia.
Właściwie przyszywana babcia i przyszywana ciocia i każda osoba w  tym domu, tak naprawdę nie była ze mną związana, nie więzami krwi. Dbali jednak o mnie, chociaż często słyszałem, że to dzięki niemu. Ku jego czci i jego pamięci dalej opiekują się mną i wychowają mnie jakbym należał do tej rodziny. On, on jednak tak nie mówił. On był moją rodziną, ja to czułem i on to czuł bez słów. Bez zbędnych nazw i słów „jakby”. Tęsknie za nim.
W pokoju zabaw panowało poruszenie. W drzwiach stanęło kilku oficerów. Stanęli w rzędzie i przyglądali się nam dokładnie. Opiekunka  stała w kącie bez słowa. Trzęsła się lekko, miała spuszczone oczy. Dopiero kiedy usłyszała „nie ma go tu”. Uspokoiła się i odprowadziła oficerów do drzwi. Jeden z nich jednak stał, patrząc na mnie. Uśmiechnął się kiedy zobaczył, że go zauważyłem. Również się uśmiechnąłem. Biło od niego ciepło, które nie towarzyszyło żadnemu z tych oficerów, którzy przed chwilą opuścili pokój.
Opiekunka wróciła, pytając się go czy w czymś jeszcze może pomóc. Pamiętam, że znowu zaczęła się delikatnie trząść. Kiwnął głową i szepnął coś do niej. Popatrzyła na mnie i odpowiedziała mu. Kiwnął głową, uśmiechnął się do mnie ponownie i wyszedł. Ona pozostała, wpatrując się we mnie.
Kilka dni później znowu go widziałem. Odpoczywałem po lekcjach w sypialni, kiedy podszedł do mojego łóżka. Usiadł na nim.
- Jestem Hiroya. – powiedział. – Chciałbym Cię bliżej poznać.
Popatrzyłem na niego, nie wiedziałem co mu powiedzieć. Nie wiedziałem wtedy czego ode mnie chce. - Nazywam się Aki. – uśmiechnąłem się do niego.
- Aki… witaj!
- Witam Hiroya-sama!
Pytał się mnie o wiek, o ulubione zajęcie. Kiedy usłyszał, że bardzo lubię puszczać latawce, opowiedział mi o festiwalu latawców i obiecał, że mnie kiedyś na niego zabierze. Mówił też o mieście z którego pochodzi, o tym jak za nim tęskni i nie może doczekać się kiedy skończy się wojna, wtedy będzie mógł tam wrócić.
Przychodził  co dwa dni, przynosił mi prezenty, pierwszym z nim był latawiec. Pewnego dnia powiedział, że wojna dobiega końca, czy chciałbym wrócić do jego domu razem z nim, kiwnąłem głową wtedy zaskoczony i szczęśliwy. Przy kolejnej wizycie zapytał mnie czy chciałbym wrócić z nim jako jego syn, moje serce wtedy łomotało jak szalone. Chciałem mu towarzyszyć i być przy nim cały czas.
Wyruszyliśmy miesiąc później.
W czasie podróży opowiadał mi o swojej rodzinie. Nie miał żony, ani dzieci, nigdy nie spotkał prawdziwej miłości, ale kiedy mnie zobaczył od razu mnie pokochał. Kiedy to powiedział, poczochrał mnie po głowie. Po drodze znaleźliśmy psa, leżał przy rzece, padnięty, wychudzony… Nakarmiliśmy go powoli, schowaliśmy w koce i nosiliśmy na zmianę wymyślając dla niego imię. Nazwaliśmy go Tako. Po tygodniu, szedł wraz z nami, nie opuszczając nas nawet na chwilę. Po kolejnych dwóch dniach stanęliśmy przed długo oczekiwanym, już naszym wspólnym, domem. Otaczała go cisza, a przy otwieraniu drzwi, zaskrzypiały delikatnie. Kurz był wszędzie. Nikt nie dbał o dom, nikt w nim nie mieszkał.
- Nie mogę uwierzyć, że siostra się nim nie zajęła. Wejdź synu. – zwracał się tak do mnie po tygodniu podróży, bardzo to lubił. – Musimy tu wysprzątać, zjeść, a później zbudujemy budę dla Tako. - kiwnąłem głową. – Jutro pójdziemy do Twojej babci. Musisz poznać ją najpierw.
Nie było to niestety najszczęśliwsze spotkanie. Nie była zadowolona, słysząc że jestem jej wnukiem, wyprosiła mnie z pokoju, po czym przez cienkie ściany shōji słuchałem jak przeklina mojego tatę i chce by pozbył się ‘’tego bękarta’’.  Wyszedł zaraz po tym, łapiąc mnie za rękę i opuszczając dom. Krzyki babci było słychać jeszcze kawałek po odejściu. Przytulał mnie mocno kiedy wracaliśmy, mimo że nie mogłem podnieść głowy czułem, że uronił łzy. Słyszałem jego bicie serca i miałem wrażenie, że ono mówi mi „kocham Cię”.
Ja też Cię kocham Tato.
W krótce po tym zdarzeniu wyruszyliśmy na kilkudniowy festiwal latawców. Tako biegał wokół nas. Tata niósł nasz wielki latawiec, który budowaliśmy kilka wieczorów mając nadzieję, że przyniesie nam szczęście.
Nigdy, nie zapomnę tego dnia. Niebo pełne kolorów, tysiące latawców, lekko falujących na wietrze. Otaczające nas rozmowy, śmiechy. Czułem jak zbiera mi się na płacz i kiedy tata pochylił się nade mną z latawcem w ręku, nie wytrzymałem. Uścisnął mnie mocno.
- Teraz czas na nasz latawiec. – podał mi sznurek.
Pobiegłem z całych sił w nogach przed siebie, poczułem jak latawiec uniósł się w powietrzu, przyśpieszyłem. Chciałem poczuć  jak on mnie prowadzi. Tata biegł za mną śmiejąc się głośno i wskazując palcem wszystkim na około nasz latawiec, który lśnił czerwienią, przesiąkało przez niego słońce… Te wszystkie śmiechy, biegający Tako, szumy morza, szczęśliwy tata i szczęśliwy ja.

Na festiwal latawców jeździliśmy co roku, na najcieplejszy z sezonów. Mijały lata, nasze życie było spokojne, lecz tata nie mógł pogodzić się z rodziną. Odwiedzaliśmy ich, nigdy jednak nie pozwalano mi wchodzić do pokoi, co denerwowało mojego tatę na tyle, że załatwiał sprawę z którą przyszedł i od razu wychodził. Mówił mi wtedy, że z nimi łączy go krew, ale najprawdziwszą rodziną mimo tego jestem ja, tłumacząc, że to nie krew mówi o prawdziwym uczuciu, o prawdziwej więzi. Rozumiałem to, gdyż odczuwałem to tak samo. Zaczynałem żyć jak normalny dzieciak. Miałem wielu przyjaciół i z czasem spędzałem z nimi większość czasu. Zakochałem się, ale bez wzajemności. Przesiadywałem wtedy samotnie w ogrodzie, z śpiącym Tako przy nodze.
Aż osiągnąłem 16 lat. Wtedy przyszła jedna z najcięższych zim. Tato rozchorował się ciężko, to był czas kiedy poznałem lepiej rodzinę taty. Wtedy babcia poprosiła bym mówił do niej babcia, i do każdej osoby, która kiedyś była tylko imieniem, teraz stawała się moją rodziną. Wszyscy wiedzieli jak tata mnie kocha. Wciąż o mnie mówił, słyszałem nawet wtedy gdy spałem kilka pokoi od niego. Mówił, że chce żeby wszystko co jego było moje. Powiedział, że umiera.
Tej zimy widziałem go ostatni raz. Pocałował mnie w czoło i podziękował mi za miłość, którą mógł dzięki mnie poczuć, za szczęście i nadzieję. Uścisnął też Tako. Płakał. Nie chciał pokazywać, że jest słaby, ale wiedziałem że głęboko w sobie mówi , że nie chce odchodzić, że to nie jego czas, ale kiedy znużył  go sen, przywitała go śmierć.
Pustka w domu jest najgorsza. Jedyne co mi pomaga to Tako i coroczne wyjazdy na festiwal latawców. Kiedy osiągnę dorosłość wyruszę do mojego sierocińca i pokocham kogoś, bo naprawdę z całego  serca tęsknię za nim.

Etykiety: , , , , ,


30 Days Challenge - DZIEŃ 2 - "Doi&Tamaki"


Doi popatrzył na mnie przez ramie.
- Zaraz będzie, musisz się tak niecierpliwić? –zmarszczył czoło.
- Zawsze gdy jest Twoja kolej na gotowanie, nie dość że nigdy nie jest gotowe na czas, to rzadko kiedy jadalne. – skrzywiłem się przypominając sobie ostatnią specjalność – zapiekankę z warzyw.
- Tobie nigdy nic nie pasuje. Ciesz się, że mamy co jeść.
- Nie wiem jakiego rodzaju to miało być stwierdzenie, ale za kasę którą mi wisisz, prawdopodobnie nie miałbyś co jeść, gdybyś ją oddał.
Westchnął.
- Oddam Ci jak tylko dostanę wypłatę.
Doi pracował drugi miesiąc. Wynajmowaliśmy razem mieszkanie od pół roku i póki co ja płaciłem wszystkie rachunki. Nie sprawiało mi to jednak kłopotów, pracowałem jako informatyk dobrze rozwijającej się firmy, a właściwie nie miałem żadnych większych wydatków. Widząc jednak, że Doi przyzwyczaja się do tej sytuacji postanowiłem trochę go „przycisnąć”. Z drugiej strony widząc go wyczerpanego, wracającego ze swojej zmiany w pobliskim barze, dokładnie wtedy kiedy ja wychodziłem, zastanawiałem się czy nie powinienem mu dać więcej czasu, może znalazł by lżejszą pracę. Jednak zdecydowałem się poczekać z tym dopóki nie odda mi pierwszej sumy. Wtedy na pewno poczułby się pewniej i ja bym zyskał.
W końcu podał makaron z serem.
- Cóż za wykwintna potrawa.
- Znowu jesteś niezadowolony! Chciałeś szybko, więc jest szybko. – jego zmęczenie zarysowało się mocniej na twarzy.
Pożałowałem, że zwróciłem mu uwagę. Jadłem w ciszy, a jedzenie wcale nie było takie złe. Gotował zdecydowanie coraz lepiej. Pozmywałem po nas. Doi usiadł przed telewizorem, otwierając paczkę popcornu. Wiedziałem, że nakruszy i później nie posprząta po sobie.
- Przyłączysz się?  - zachęcał mnie, ale zrezygnowałem wiedząc, że mam jeszcze trochę pracy na jutro.

Kolejny ranek. Kawa, poranna toaleta, spakowanie komputera, ciuchy… usłyszałem trzask drzwiami. Wyjrzałem z pokoju. Doi próbował ściągnąć buty w przedsionku. Zachwiał się i upadł. Podbiegłem do niego, by zobaczyć co się stało.
- Doi, halo? – podniosłem jego głowę.
Odór alkoholu, sprawił, że dreszcz obrzydzenia przeszył moje ciało.
- YO Tamaki! – zaśmiał się. – Dzisiaj świętowaliśmy dobry miesiąc. Bar się rozwija naprawdę dobrze…
- Cieszę się. – zawiesiłem jego rękę na swoim ramieniu i złapałem go za pas, prowadząc do jego sypialni.
Chciałem go rzucić na jego łóżko, ale nagle poczułem poślizg pod nogą i to ja wylądowałem na nim, a nade mną Doi. Zarumieniony popatrzył na mnie i powoli zbliżał swoją twarz do mojej.


-  Doi, co Ty do cholery robisz! – krzyknąłem.
- Cicho Tamaki, nie krzycz tak, głowa mi pęka.
Po chwili poczułem jego usta na moich, odepchnąłem  go od siebie.
- Zaraz zemdleje, śmierdzisz wódką tak bardzo, że…
Znowu mnie pocałował i znowu go odepchnąłem.
- Co Ty do cholery robisz?
Uśmiechnął się.
- To przyjemne, prawda Tamaki? Już jakąś chwilę chciałem wiedzieć jak to jest Cię całować.
Przewróciłem oczami.
- Muszę iść do pracy, a Ty…  - zastanawiałem się co mu powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Nagle zarumieniłem się i zakryłem usta. Doi zaśmiał się.
- Widzisz…
Nie usłyszałem reszty, zamknąwszy drzwi zanim skończył zdanie. Wybiegłem do pracy, czując mętlik w głowie. Chciałem więcej.



Etykiety: , , , , ,


30 Days Challenge - DZIEŃ 1 - "Tetsu"

Kiedy dostałem pracę w mojej ulubionej bibliotece, skakałem ze szczęścia. W końcu mogłem tam przebywać całymi godzinami, nie wyglądając jak typowy kujon i jeszcze mieli mi za to płacić. Muszę przyznać, że ostatnio moje życie wydawało się brać dobry kierunek, a ja po prostu byłem szczęśliwy. Nazywam się Abe Tetsu i uczę się w przedostatniej klasie liceum.  Uwielbiam czytać książki, szczególnie w bibliotece. Właściwie ciężko mi zrozumieć dlaczego w bibliotece czyta mi się najlepiej, ale atmosfera tam… całkowicie pozwala mi się zatracić w książce.
- OHAYOO! – zawołałem wesoło widząc szefa otwierającego bibliotekę.
Kiedy pierwszy raz przyszedłem na rozmowę kwalifikacyjną widząc szefa, oniemiałem, znałem go bowiem bardzo dobrze. Iida Minoru. Dwa lata temu skończył liceum, a był kapitanem drużyny piłki nożnej reprezentującej nasze miasto. Jakim cudem więc skończył jako szef biblioteki, na dodatek  w takim młodym wieku. Zazdrościłem mu.
Odwrócił się do mnie przeczesując swoje czarne włosy, wciąż opadające mu na oczy. Mimo że wiązał je w kucyk, większość wydostawała się z niego i układała jak chciała.
- Hey Tetsu-san, co tu robisz tak wcześnie, miałeś przyjść za godzinę, Twoje biurko nie jest jeszcze gotowe .
 - Moje biurko? – zdziwiłem się. 
Pokiwał głową.
- Przed  otwarciem biblioteki będziesz sklejać zniszczone książki, nakładać im nowe kody  i wpisywać do komputera. Ten nowy system wymaga dużo pracy. – westchnął.  – Do tego będziesz potrzebował swojego miejsca pracy.
- Myślałem, że będę obsługiwał…
- To też, będziesz się zamieniał z Sachi’m, on tu pracuje od tygodnia, więc wszystko Ci bliżej wytłumaczy jak się pojawi. Na razie chodź, skoro jesteś wcześniej pomożesz mi urządzać swoje biurko.
Obserwowałem jak Minoru-san szybko składa komputer do kupy, przestawia półki, co jakiś czas prosząc o małą pomoc, stałem oniemiały.  On w ogóle tutaj nie pasował. Miał na sobie spokojny strój, beżowe spodnie, beżową koszulę i na to brązowy serek, wyglądało to na nim nienaturalnie. Wydaje się jakby to jeszcze wczoraj biegał po boisku, a wszystkie moje koleżanki krzyczały jego imię w szale. Nie mówiąc o mojej sąsiadce, która przychodziła do mnie non-stop z pytaniami dotyczących rad na temat chłopaków. Co lubimy? Jakie prezenty się nam podobają? Czy lubimy bezpośrednie dziewczyny? A właściwie czy Minoru-san takie lubi. Śmiałem się z niej wiedząc, że nie ma u niego żadnych szans. Była od niego znacznie młodsza, na dodatek on nie zwracał w ogóle uwagi na dziewczyny. Mimo swojej popularności poza szkołą raczej go nie widywano, był dla wszystkich zagadką. I nadal nią jest.
- Tetsu! – krzyknął. – Halo? Ziemia do Tetsu! No wreszcie, pomóż mi tu, potrzymaj tamten róg…
Stał z szafką na rękach, ręce mu drżały, był lekko spocony. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jak się męczy, ale szybko pomogłem mu. Po pół godziny usłyszałem:
- Gotowe! Siadaj! I jak? – oparł się o biurko z wielkim uśmiechem zadowolenia.
- Dobrze. – powiedziałem niepewnie.
Właściwie przemeblował całe pomieszczenie. Wcześniej stało w nim tylko jedno biurko,  wokół którego piętrzyły się książki. Teraz książki powrzucał na szafki przy ścianach, a moje biurko ustawił naprzeciw tego które już tu było.
Nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich 
- Sachi! W końcu jesteś jak zawsze spóźniony! Tetsu, poznaj Kato Sachi, Sachi to Abe Tetsu.
Moje oczy zrobiły się ogromne, poczułem jak drętwieje.



Sachi ukłonił się przede mną z uśmiechem, ale po chwili tylko westchnął. Zawiesił plecak na jednej ręce i rzucił na swoje miejsce, niechętnie.
- Znacie się? – zdziwił się szef.
- Tak. – odpowiedział Sachi. – Ze szkoły.
Minoru-san patrzył to na niego to na mnie, aż w końcu wzruszył ramionami.
- Muszę zabrać się za swoją robotę, Sachi, pokaż wszystko Tetsu, co i jak. I… postarajcie się te wasze sprawy, oddzielić od pracy.
Zamknął za sobą drzwi, po czym usłyszeliśmy jego kroki oddalające się w  głąb korytarza, a później głośne trzaśnięcie drzwiami.
Sachi usiadł. Oparł się łokciami o blat, kładąc twarz na prawej ręce i popatrzył na mnie.
- Nie wiedziałem… - zacząłem panikować.
- Jasne, że nie wiedziałeś, przesiadujesz tutaj całymi dniami i nie zauważyłeś, że tutaj pracuje.
O MÓJ BOŻE, krzyczałem w środku, WIEDZIAŁEM, DOBRZE WIEDZIAŁEM… 
- Wszystko jest jasne, nie musisz udawać.
Sachi uśmiechnął się pewny siebie. Miał ciemno brązowe włosy i niebieskie oczy. Był ode mnie o rok starszy. Znałem go od tego dnia, w którym wpadłem na niego na korytarzu rozlewając na nas swój sok. Pomógł mi wstać, przetarł siebie chusteczką którą mu podałem, po  czym zaśmiał się. Podniósł rękę do mojej twarzy i wytarł mój policzek.
- Lubisz sok z nektarem? – wybuchł śmiechem.
Zebrał swoje książki i odszedł. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy, chociaż wciąż o tym myślałem,  chciałem go za tamto przeprosić i upewnić się, że nie ma mnie za skończonego frajera, ale zawsze w ostatniej chwili się wycofywałem, aż do dziś… przecież dobrze wiedziałem, że tu pracuje.
- Zależało mi na tej pracy. – mruknąłem.
Uśmiechnął się, tym razem delikatnie i szczerze.
- No to od czego zacząć? Weźmy którąś z książek i pokażę Ci jak je wpisać w rejestr, a sklejanie później.
Przeciągnął swoje krzesło obok mnie i rzucił jedną z książek na biurko. Kiedy usiadł, poczułem jego perfumy, jego  ciepło. Odsunąłem się. Zwrócił się do mnie zdziwiony.
- Co się stało? Nadepnąłem Ci na buta? – zajrzał pod biurko i wrócił zdziwionymi oczami do mnie.
- Eee… - powędrowałem oczami po ścianie.
Usłyszałem jego śmiech, a potem poczułem jego rękę na policzku. Odwróciłem do niego wzrok.
- Tetsu! Skup się! Mamy dużo pracy!
Kiwnąłem głową. Wciąż jednak czułem jego ciepło. 


Etykiety: , , , , ,