30 Days Challenge - DZIEŃ 13 - "Ja&Kobo"
Między nami coś pękło, coś zniknęło. Kiedy trzymał mnie za
rękę, nie czułem już tych dreszczy, nie czułem żadnego ciepła… nic nie czułem.
Trzymanie go za rękę – moja ciało
oddziaływało automatycznie, po prostu kiedy szliśmy koło siebie, nasze ręce zbliżały
się ku sobie od razu… tylko z czasem nawet tego nie zauważaliśmy. Szliśmy koło
siebie jak zawsze, jedyną różnicą był
brak uczuć.
Żaden z nas nie mówił słowa. Nie popatrzyliśmy na siebie ani na chwilę. Kiedy
rozdzielały się nasze drogi do domów, mówiąc ‘do zobaczenia’, odwróciliśmy się
w swoje strony, jakby nas tam w ogóle nie było. Nie wymieniliśmy jednego
spojrzenia.
Stanąłem jak wryty na środku parku, za którym mieścił się blok z moim
mieszkaniem. To już jest koniec. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek nadejdzie. Nie
wierzyłem, że moje serce kiedyś przestanie dla niego bić. W mojej głowie
przewijały się wspomnienia. Pierwsze zauroczenie, uśmiechy, randka, pocałunek…
nasza piosenka, ulubione chipsy, ulubiona pozycja, wspólne kąpiele, plany na
przyszłość… łączyło nas tak wiele. Kiedy to straciło na znaczeniu?
Odwróciłem się. Poczułem krople deszczu na ręce, moje
ciało jednak postanowiło już swoje. Biegłem do jego mieszkania, chciałem
spojrzeć mu w twarz i stwierdzić ostatecznie… czy nasz związek ma sens, czy go
jeszcze kocham…
Lało jak z cebra. Przemokłem. Mój oddech stał się ciężki,
ale widziałem już jego blok. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w klatce,
usiąść przy grzejniku, porozmawiać z nim. Zbliżałem się więc coraz bardziej,
nie przerywając biegu.
Im byłem bliżej tym
byłem pewniejszy, ta niebieska parasolka należy do niego. Ma na sobie chmury,
które sam namalował. Chowaliśmy się pod nim kilka razy, śmiejąc i uciekając
zimnym kroplom. Śmialiśmy się z nich, nie udawało się im nas dorwać.
Podszedłem zdyszany do parasola, odchylił się lekko. Moje serce zaczęło
szybciej bić. Pochylał się nad jakimś
brunetem… zakrywał go swoją parasolką pod którą kiedyś chował mnie. Zamknął
oczy, zbliżał się do niego… coraz bliżej…
- K…Kobo… - z moich ust wydobył się jęk.
Brunet odskoczył jak poparzony. Złapał się za usta. Popatrzył na Kobo, ale ten
wpatrywał się we mnie, zdziwiony. Jego oczy zdawały się trząść, jakby
wystraszone. Brunet wybiegł spod parasola i znikł za blokiem. Kobo nie ruszył
się z miejsca. Patrzył na mnie. Moje serce… przestało bić. Odwróciłem się i
ruszyłem z powrotem do siebie. Już wiedziałem co zabiło nasze uczucie. Wszystko
uderzyło we mnie z podwójną siłą. Kobo zrobił się oziębły, rozmawialiśmy coraz
rzadziej, coraz rzadziej gdzieś wychodziliśmy, a jeśli już to ja go o to
prosiłem, całował mnie bez namiętności, pełny zobojętnienia. Wciąż miałem
wrażenie że jest śpiący, albo rozkojarzony, ale nie chciał ze mną rozmawiać.
Oddalał się ode mnie, a ja mu na to pozwalałem, nie widząc do czego to
prowadzi… a może ja też już nie mogłem tego ciągnąć? W pewnym momencie byłem
sam w tym związku, chociaż tworzyła go dwójka. Już wiedziałem dlaczego.
Odpowiedź przyszła do mnie tak jak tego chciałem.
„Kobo… już Ciebie nie potrzebuje.” – moje serce spokojnie do
mnie mówiło.
Etykiety: challenge, fanfiction, gay, life, opowiadanie, story, yaoi
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home